• Strona główna
  • O mnie
  • Współpraca
facebook instagram pinterest Email

Sandrynka - hand made

design by asiablog.pl. Obsługiwane przez usługę Blogger.

bardzo dawno nie pokazywałam Wam pokoików moich dzieci. niestety, wciężko utrafić w porządek, który pozwala na zrobienie zdjęć :D 

pamiętacie, że ich dziuple wydzielone są ze starego wspólnego pokoju i są doprawdy mikroskopijne. cóż, coś za coś, oboje już są coraz więksi i potrzebowali trochę osobności :)


pokoik Saszy, około 6 m 2, mieści w sobie tylko najpotrzebniejsze sprzęty. łóżko, biurko, krzesło, szafa i półki. z zabawkami nigdy problemu nie było, bo moje dzieciaki zawsze miały niewiele zabawek, uff ;)

przamalowałam pokój na biało, dodałam szarą lamperię, z nierówną krawędzią, i to moim zdaniem nadało stylu całemu wnętrzu. 


dodatki są w kolorach czarnych i szarych. ramki, grafika, a pościel uszyta przez moją Mamę. 


Sasza ma cuuudne poduszki, które wybrał sobie sam ze sklepu PODUSZKOWIEC 

jak pewnie pamiętacie, mam również w swoim pokoju poszewki z tej firmy i jestem bardzo zadowolona, szczególnie z jakości wykonania, doskonała :)

czarna poduszka w białe plusy spodobała mi się szczególnie. w połączeniu z pościelą w paski tworzy świetny kontrast. ta w strzałki jest ulubioną mojego Syna. a trzecia jest bardzo sprytna. połączone ze sobą trójkąty, jak Sasza wykombinował, w okresie świątecznym będą poduszkową choinką ;) 


trochę więcej koloru w tym pokoiku jest na półce z autkami, w tablicach rejestracyjnych i w kolekcji bębenków szamańskich. to nasza wspólna pasja z Saszką - ja mu wynajduję na starociach bębenki, a on mnie potem wykańcza "muzycznie" :P



szafę - stara bieliźniarkę pomalowałam na szaro-czarne ombre. 
lampa sufitowa to  wynaleziony kiedyś klosz druciany, przemalowany na czarno. 
półki na książki trzymają się na własnoręcznie wykombinowanych wspornikach drewnianych. 



pokój jest jak się tylko dało minimalistyczny. tego wymaga jego powierzchnia. 
myślę, że się udało zdecydowanie nie przeładować tej dziupli ;)


Share
Tweet
Pin
Share
7 komentarze
dzisiaj będzie ostro. dzisiaj będzie emocjonalnie. dzisiaj będzie smutnawo.


nie lubię się odkrywać na blogu za bardzo. za bardzo według moich standardów oczywiście, bo jednak całkiem anonimowa nie jestem. ale od dawna już nosiło mnie, by coś na ten temat napisać, wypluć, wykrzyczeć. ten czas nadszedł.

od kilku dni przepełniają mnie skrajne emocje, dużo nerwów, dużo łez, ale i dużo samozaparcia, energii i mojego ciągłego: dam radę! pokażę że dam! kto jak nie ja?!

jesteś samotną matką? to musisz mieć twardą dupę i dużo kasy. nie ma innego wyjścia. do takiego odkrywczego wniosku doszłam właśnie teraz. brzmi cynicznie? może. ale to tylko przykry fakt.

samotnie, choć ja nazywam to "samodzielnie" wychowuję swoją dwójkę dzieci od prawie pięciu lat. nie tak miało być, oj nie. dzieci chciane, wyczekane, zaplanowane w pełnej, kochającej się rodzinie. wyszło inaczej. wyszło dramatycznie, skrajnie na opak. wyszło brzydko, bo moje samotne wychowywanie dzieci jest naprawdę samotne - bez wsparcia drugiej strony, bez chęci, bezczelnie samotne. 

dopóki wszystko gra i toczy się utartymi torami, nie jest ciężko, jest ogarnięte, jest zorganizowane, jest stabilne. dajemy radę, raz jest łatwiej, a raz trudniej, ale moje dzieci są bystre i samodzielne, co jest dla mnie sporą pomocą.


 kiedy jednak wydarza się coś nieprzewidzianego, a w moim przypadku tak się stało w ostatnich dniach - masz wrażenie tak totalnej samotności życiowej, jakbyś była ufoludkiem na planecie pełnej ludzi - wszyscy cię widzą, ale nikogo to nie obchodzi...

siedzę sobie sama w domu, szyję torbę na zamówienie, jest południe, spokój,  mam przed sobą jeszcze jakieś trzy godziny samotności przed odbiorem dzieci ze szkoły. nagle telefon, szkoła, dziecko uległo wypadkowi, boli ją brzuch, trzeba przyjechać. jadę, zabieram od razu też drugie dziecko, postanawiam jechać do lekarza, na wszelki wypadek. lekarz bada, daje skierowanie do innej przychodni, na usg, na cito. jedziemy. siadamy na poczekalni, kolejka na maxa, ale cóż, trzeba czekać, to czekamy. trzy godziny później w końcu wchodzimy do lekarza, ponad półgodzinne badanie usg (co jest do cholery?!) i decyzja lekarza - jest podejrzenie uszkodzenia śledziony, wypisuję skierowanie do szpitala. oczywiście, trzeba to trzeba, wiadomo. ale ten szpital jest w innym mieście, 80km stąd. proszę o decyzję kto jedzie z dzieckiem, bo trzeba zamówić karetkę, dziecka samego nie można zabrać. jak to kto jedzie? ja jadę, bo córka nikogo innego nie ma... ale jest przecież jeszcze syn! co z nim?! zostawiam więc córę w przychodni, wsiadam do auta, jadę z synem do domu, pakuję rzeczy, szybko szybko, zawożę go do babci, wracam do przychodni, wsiadamy do karetki, pędzimy na sygnale do szpitala. decyzja - obserwacja. ok, zostaję z córką w szpitalu na noc. rano usg kolejne, dziecko musi zostać, jest krwiak, jest zagrożenie wewnętrznego krwotoku. dostaję telefon - muszę odebrać syna. no bo muszę. zostawiam córkę w szpitalu, pędzę do domu, zabieram syna, płaczę, dołuję się, jestem rozdarta na dwoje, w dwóch różnych miastach. córka, jedenastoletnia dziewczynka pociesza mnie przez telefon, że wszystko jest ok i ona sobie poradzi sama, bez problemu. jestem dumna i jestem beznadziejną matką - takie odczucia jednocześnie. kolejne dni i wycieczki do szpitala, razem z synem, do córki. i z powrotem. i znowu. chciałabym być przy niej cały czas, ale nie mogę. nie mogę liczyć na najbliższe osoby, a nie umiem przyjmować pomocy od dalszych, od przyjaciół, bo czuję się zbyt zobowiązana i uważam, że przecież nie mogę obarczać swoimi problemami innych...


wnioski, refleksje, przemyślenia. jest ich mnóstwo. obserwowanie gości szpitalnych u innych dzieci i porównywanie ich z nami, tak tu pusto. najbardziej boli ignorancja i brak zainteresowania tych najbliższych. złość, wściekłość i rozczarowanie, ale tłumaczę to sobie tak, że to oczyszczenie, ostateczne zerwanie jednych więzi i paradoksalnie zawiązanie nowych. bo tam, gdzie jeden zawiódł, drugi się bardzo sprawdził. to cieszy. radość zabarwiona goryczą trochę, ale jednak radość, że ten ktoś jest, został, pomógł, dał nadzieję, na teraz i na przyszłość...

dlaczego napisałam to o dupie i o kasie? bo trzeba być twardym, odpornym, próbować być opanowanym i zorganizowanym. nie myśleć o sobie, nie rozkminiać smutku sytuacji, nie można się roztkliwiać, nie teraz, potem, później. ale tak mi się chce strasznie ryknąć płaczem, kurcze, wyryczeć się za wsze czasy. ale nie mogę teraz, teraz muszę zrobić to i tamto, teraz widzą dzieci, teraz muszę poudawać, ze wszystko jest ok, a ja panuję nad sytuacją. potem popłaczę, potem, ale to potem nie nadchodzi, bo ciągle coś jest do zrobienia, załatwienia, ogarnięcia...


trzeba też być przygotowanym na nieprzewidziane sytuacje finansowe. trzeba mieć na paliwo i na życie wtedy, kiedy nie ma możliwości pracowania. co innego na etacie, gdzie spokojnie można iść na l4, a co innego na działalności, gdzie jak nie zrobisz - to nie zarobisz. jak się ma kasę to można wynająć opiekunkę, można codziennie pokonywać setki kilometrów, można nie martwić się o każdą złotówkę. nie pytajcie, jak to wygląda u mnie ostatnio, bo nie wygląda wcale :/


zapytacie, po cóż ja to wszystko piszę? ano w hołdzie. dla tych wszystkich samotnych, odpowiedzialnych matek jednego, dwóch, trójki czy więcej dzieci. dla tych supermenek ogarniających choroby, wywiadówki, problemy wychowawcze, zakupy, brak kasy i wieczną samotność wewnętrzną. dla tych bez wsparcia kogoś z rodziny, dla tych, u których ojcowie dzieci okazali się egoistycznymi frajerami, którzy tak naprawdę są tylko dawcami nasienia, a nie mają nic wspólnego z ojcostwem. dla tych matek, które harują godzinami, by dziecko mogło jechać na wycieczkę, bądź miało nowe buty.


nikt nie zrozumie tego, jak samotnie czuje się taka matka na początku albo na końcu roku szkolnego, widząc na uroczystości szkolnej mamy z tatusiami, dumnych, wzruszonych, wpatrzonych w swoje dzieci. nikt nie zrozumie bezsilności, kiedy słyszy się opowieści o innych dzieciach, które mają dodatkowe zajęcia, angielski, baseny, kółka - skąd na to wziąć pieniądze? nikt nie zrozumie odczucia braku babć, dziadków, pomocy, wsparcia. nikt nie zrozumie jak to jest próbować rozwiązywać problemy wychowawcze w pojedynkę. jak to jest próbować jednocześnie pracować (bo trzeba zarobić na rachunki), słuchać opowieści o dniu jednego dziecka i pocieszać stłuczone kolano drugiego. jak trzeba ćwiczyć swoje opanowanie próbując nie reagować na kolejną kłótnię rodzeństwa, albo nie zwracać uwagi na ich krzyki i hałasy. i jak czasem chce się wyć do księżyca, z bezsilności i wściekłości. i jak się chce za wszelką cenę udowodnić swoją odporność i zaradność. 

ileż to ja razy słyszałam teksty typu: jak ja cię podziwiam, ja bym tak nie potrafiła, skąd ty bierzesz siły. takie pierdolenie, za przeproszeniem, bo każda matka, każda odpowiedzialna, kochająca swoje dzieci matka "tak by potrafiła". zacisnęłaby zęby i walczyła, dla swoich dzieci, bo trzeba im dać jeść, trzeba je ubrać, a przede wszystkim trzeba je wychować. skoro tak się wydarzyło, ze trzeba to robić w pojedynkę, to cóż, trudno, takie jest życie. cóż innego mogłabym zrobić? usiąść, załamać się, wpaść w depresję czy alkoholizm? olać to wszystko i niech państwo da, niech państwo wychowuje? 

nie. ja tak nie chcę. i nie narzekam. i uśmiecham się. i staram się jak najlepiej, może nie zawsze mi wychodzi, ale się staram. myślę o dzieciach, o tym, by im było dobrze pomimo tego, że mają tylko mnie. staram się pamiętać o sobie, o swoich pasjach i przyjemnościach. staram się ćwiczyć spokój, nie krzyczeć, nie denerwować, chociaż różnie z tym bywa, jestem tylko człowiekiem... w sytuacjach stresowych mam jeden niezawodny sposób - głębokie, przeponowe oddychanie, działa cuda. idę, naprzód, cieszę się z drobnostek, staram się nie załamywać niepowodzeniami. czekam z nadzieją na lepsze, cieszę się z tego, co teraz. dążę do celu, by wychować moje dzieci na dobrych ludzi, takich, by brak ojca nie odbił się na nich negatywnie, by umieli żyć głęboko, kochać mocno i nie dawać się krzywdzić. 
na tym najbardziej mi zależy.

i tak szczerze? to ja nie potrzebuję poklepywania po pleckach, gadania, że jestem wielka, daję radę, podziwiam cię. nie chcę pochwał, nie chcę zazdrości, albo upewniania mnie, że wszystko będzie ok. bo ja to wiem, że będzie, kurde, wiem, bo nie ma innego wyjścia. czasem chciałabym po prostu móc zaprzestać bycia tym superrodzicem i superkobietą.  spokojnie się wyryczeć, przytulić i popłakać, wyrzucić z siebie całą wściekłość i bezsilność. i niech nikt do mnie nic nie mówi, ja to wszystko wiem. niech po prostu będzie.  

więc kiedy czasem słyszę lub czytam narzekania kobiet, które żyją w związkach, mają obok siebie chętne babcie i dziadków dla swoich dzieci i "nie dają rady", nie wyrabiają się, albo nie mają na nic czasu -  to ja mam ochotę się roześmiać i skwitować, że to bluźnierstwo. bo nie ma porównania, kiedy jest koło ciebie druga osoba, która ci pomoże, wesprze, która na chwilę chociaż przejmie twoje obowiązki. da ci odrobinę oddechu, albo chociaż dorzuci się z pensją do wspólnego gospodarstwa.  gdzie wszystko można podzielić na połowę, czas, zainteresowanie i kasę. to jest mały pikuś, a na pewno 1/2 trudu, znoju i szarej codzienności. a połowa to baaardzo dużo, uwierzcie mi....
Share
Tweet
Pin
Share
33 komentarze
już w najbliższą niedzielę moje dzieci wyruszają na dwutygodniowy obóz zuchowy. to pierwszy raz dla nich, tak długi okres poza domem, do tej pory były to max trzydniowe biwaki. 


to ciężka próba przede wszystkim dla mnie, bo tak naprawdę spierają się we mnie trzy osobne osoby:

- czy dzieci sobie poradzą, czy nie będą zbyt tęsknić, czy nic im się nie stanie, czy nie zmarzną, czy nie zachorują, czy nie złapią kleszcza, czy będą jadły, czy się nie zgubią, itp itd - wyobraźnię w tej kwestii mam przebogatą ;) 

tutaj od razu polecam Wam post w tym temacie u Any-Blog - mnie zdecydowanie pomógł.


- dobrze, ze je wysyłasz na obóz, to próba i lekcja samodzielności, nowe znajomości, piękne wspomnienia, nowy etap w życiu, zabawa, radość, przygoda itp, itd.


- co ja ze sobą zrobię przez te dwa tygodnie??? co robić, czym zająć myśli, by nie fiksować się tęsknotą, co z długimi wieczorami pełnymi ciszy i pustki, bo nikogo nie będzie?


z ciekawości zrobiłam wśród swoich znajomych, posiadających dzieci, szybką ankietkę z pytaniem:

CO ZROBIŁBYŚ GDYBYŚ NIE MIAŁ W DOMU SWOICH DZIECI PRZEZ TYDZIEŃ?



wyniki w zasadzie nie były zaskakujące, chociaż nie do końca ;) kilka zabawniejszych propozycji też się znalazło. wybrałam najczęstsze, bądź najoryginalniejsze.


 oto co można zrobić przez kilka/kilkanaście dni bez potomstwa:

1. można w tym czasie zrobić remont.
ta opcja wygrała, większość od razu o tym mówiła. można pomalować całe mieszkanie, albo zrobić coś w pokoju dzieciaków, żeby miały niespodziankę po powrocie.

2. można spać ile wlezie i kiedy tylko się chce. można nie wstawać do południa, albo wstać, zrobić siusiu i z powrotem wtarabanić się do łóżka.

3. punkt drugi łączy się z następnym, bo można leniuchować na maxa, można nie robić absolutnie nic, można nie odkurzać, nie sprzątać, nie myć garów, nie prać i nie prasować.

4. można nie gotować obiadów! w ogóle, bo po co ;) można jeść same niezdrowe rzeczy, bo przecież nie trzeba dawać dobrego przykładu. można nie jeść śniadań, albo jeść takowe w południe.

5. oczywiście można imprezować. wracać nad ranem, urządzać domówki, zapraszać mnóstwo gości.

6. co się z tym wiąże, można przeginać z alkoholem, nie mając nad sobą groźby konieczności na przykład nagłego nocnego wyjazdu z dzieckiem na pogotowie, bo coś tam się dzieje.

7. można wreszcie do woli cieszyć się swoim partnerem/partnerką. można przy pomnieć sobie co to znaczą randki, iść do kina, szykować się, jak na początku związku. można niespiesznie wracać do domu, nie martwiąc się, że niania tam już czeka niecierpliwie.

8. można iść na grzyby albo na ryby, urządzać sobie wycieczki, pozwiedzać w samotności, bądź we dwoje, nie dbając o edukacyjną stronę takich przedsięwzięć.

9. można słuchać głośno muzyki, jakiej się tylko chce, byleby nie wykończyć sąsiadów.

10. skoro już o głośności mowa, to... można uprawiać głośny seks! i wszędzie! w kuchni, w przedpokoju, na pralce, w świetle, w południe, nad ranem, przy szafie i na podłodze ;)

11. wracając na ziemię... można nadrobić zaległości w czytaniu bez wyrzutów sumienia, że my czytamy, a dzieci się nudzą.

12. na ten cały czas można zapomnieć o tym, że istnieje coś takiego w tv jak bajki :)

13. można zająć się sobą, iść na basen, do sauny, spa, na masaż, czy do siłowni. można się smarować maseczkami i robić na bóstwo. 

14. można chodzić nago po całym domu :P

15. można w chwilach słabości rozpaczać i zalewać się łzami, nie ukrywając się przed dziećmi, bez potrzeby tłumaczenia się, dlaczego jesteśmy smutni???



hmm... kilka punktów nie dla mnie, bo wszystko to robię "mimo" dzieci, z innymi trochę będzie mi trudno, ale i tak mam duży wybór na najbliższy czas ;)
Share
Tweet
Pin
Share
9 komentarze
dzisiaj trochę pisaniny będzie.

nie wszyscy wiedzą, ale o części perypetii z panelami wiedzą Ci, którzy mnie obserwują na fb. 
uwaga! historia mianowicie przedstawia się mrocznie, ale momentami tragikomicznie:)

 bardzo chciałam położyć panele u dzieci w pokoiku. miały tam wykładzinę dywanową, która okazała się kiepskim pomysłem, z Saszy astmą, a do tego z ich szaleństwami i stanem czystości po - wiadomo... 
marzyła mi się jasna podłoga, w stylu skandynawskim. ale ciągle były ważniejsze wydatki na głowie, ciężko mi było się zdecydować. nagle, w sobotę - decyzja! jadę po panele. 

słuchajcie, spoko, pojechałam z dziećmi, kupiłam pięć paczek, jakoś załadowałam je na wózek, zaciągnęłam na parking i... hmm... mam dwoje dzieci na pokładzie, paczki nie wchodzą w bagażnik małego auta, jakim dysponuję i co teraz? zostawić panele na parkingu czy jedno z dzieci? a jak dziecko, to które? ;) 

dobra, ładuję Maję na przednie siedzenie, a z tyłu obok Saszy paczki z panelami. prawie kolanem upychałam, ale się zmieściły. ok, jedziemy do domu. ale... ciekawe jak ja wniosę te paczki na czwarte - meeega wysokie piętro?! nie wiem. podjeżdżam pod bramę, wyciągam paczki, nawiasem mówiąc paczka waży chyba z 50kg, kuuurde! patrzę po rynku, może jacyś faceci się znajdą, za piwo by raz dwa wnieśli. ale oczywiście, jak człowiek potrzebuje to nikogo nie uświadczy! zero ludu! 

dobra, Saszy dałam swoją torebkę i naprzód. paczka na I piętro, lecę na dół, druga paczka na I piętro, lecę na dół, trzecia... potem jedna paczka na II piętro, druga na II piętro, itd. itd. Maja bardzo chciała pomóc, więc rozwaliłam jej paczki i nosiła dumna z siebie po trzy panele:) po ponad półgodzinie panele były na IV piętrze, w domu, a ja byłam ledwo żywa.  

ok, odsapnęłam chwilę i dawaj.
ja nie położę?! jak to nie! po co mi jakiś facet, skoro sama dam radę i położę dzieciom panele!

naprzód, meble na bok, zaczynam. 
jeden pas jest, zaczynam drugi. kurde, szpara zostaje, nie robi mi żadnego klika, nie zachodzą na siebie.
co ja robię źle do cholery?! od początku. znowu to samo, nie schodzą się, szpary zostają. dawaj, instrukcję czytam, no dobrze robię, chyba, 
a szpary są, co jest??!! jeszcze raz. i jeszcze raz. przecież to kurcze miało być banalnie proste!!!

przekleństw poleciało tyle, że uszy więdły! a na koniec się poryczałam ze złości, złożyłam z powrotem panele, poddałam się i zadzwoniłam do pana Stasia, mojej złotej rączki. zaprosiłam go na niedzielny poranek do siebie, by mi kuuuurde pokazał, co ja źle robię, że mi te panele nie chcą się położyć...

  w niedzielę rano pan Stasiu przyszedł, zaczął układać i okazało się... że ja wszystko robiłam ok, tylko podłoga miała mega spad i trzeba było poziomować. czyli z jednej strony pół satysfakcji, że jednak nie jestem taka tępa, a z drugiej, chciałam jednak sama to zrobić! więc ego ucierpiało:/ pocieszające niech będzie to, że 1/4 pokoju ułożyłam sama pod okiem fachowca :D

tak to było :D

dobra, koniec tego gadania. 
w pokoju oprócz paneli nic się prawie nie zmieniło, więc kto widział, niech rzuci tylko okiem na podłogę ;P







jestem z efektu baaardzo zadowolona! 


o, ten domek, pojemnik, bo ma zdejmowany daszek, wynalazłam kiedyś na targu staroci. jest uroczy :)






pompony z bibuły, pamiętacie z pewnością.


miłego dnia Kochani :*
Share
Tweet
Pin
Share
40 komentarze
dzisiaj byłam na ładującym akumulatory spacerku w lesie. 
było bosko. deszczowo. bardzo lubię taki deszcz, który nie leje ale sobie "popadowywuje" ;) 
daaawno już nie odbywałam spaceru, bo i czasu brak i lenistwo nie pozwala. ale po dzisiejszym decyzja zapadła - jak najbardziej - trzeba do tego wrócić... jak najczęściej!

śmiesznie wygląda styczniowy las w tym roku - zero śniegu, mnóstwo jesiennych liści, kałuże... 
jak listopad:)







a po tym zimnym powietrzu - idealnie było wypić gorące kakao 
z bitą śmietaną:)



wyprawa zaowocowała nowym pomysłem DIY, który Wam dzisiaj przedstawię.

mianowicie, nie wiem jak u Was, ale tutaj rośnie mnóstwo takiego jakiegoś czegoś. płoży się to po ziemi, wspina i rośnie na pniach drzew. zerwałam kilka gałązek i postanowiłam sobie zrobić coś na kształt skandynawskiego bluszczu w doniczce. 



wystarczyła doniczka, ziemia i kawałek drutu uformowany w półobręcz.


gałązki wbijałam w ziemię, niektóre miały nawet korzonki, więc sądzę, że wytrzymają.w zeszłym roku wbiłam kawałek takiej gałązki w kwiatka doniczkowego i sobie spokojnie to rosło.

a potem owijałam wokół drutu. to wszystko:)


efekt podoba mi się baaaaardzo. a Wam?







buziaczkuję :*
Share
Tweet
Pin
Share
45 komentarze
moja córka nienawidzi kiedy szyję nowe opaski;D
a to dlatego, że robię potem milion zdjęć jej główki, w różnych ustawieniach i minach. mega ją to denerwuje.
 
ale kiedy dzisiaj zaproponowałam jej prawdziwą "sesję", z całościowymi przebierankami, oooo, to była wprost zachwycona:) nie wspomnę już o tym, jak wyglądało potem mieszkanie, zawalone ciuchami, dodatkami, butami itp, ważne, że zdjęcia wyszły super, ja jestem zachwycona, a Majka świetnie się bawiła.
 
oto kolekcja nowych, wiosennych, kwiatuszkowych,  kolorowych opasek i Maja w różnych odsłonach:


* romantycznie:






 
* zawadiacko:






 
* hiszpańsko:







* hipstersko:








* intelektualnie:








* paniusiowato:





Share
Tweet
Pin
Share
1 komentarze
Older Posts

Facebook

Sandrynka - hand made

rozgość się:)

rozgość się:)

wywiad ze mną:

wywiad ze mną:

wywiad ze mną:

wywiad ze mną:

Dzień Dobry Tvn - 08'2016

Dzień Dobry Tvn - 08'2016

Sesja w MM 02'2019

Sesja w MM 02'2019

Sesja w MM 12'2018

Sesja w MM 12'2018

.

.

Kobieta z Pasją MM - 10'2016

Kobieta z Pasją MM - 10'2016

Kobieta z Pasją MM - 08'2015

Kobieta z Pasją MM - 08'2015

Archiwum bloga:

  • ▼  2025 (7)
    • ▼  września (2)
      • Jak ciekawie oprawić plakat - DIY
      • DIY - retro obraz
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2022 (8)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  października (7)
  • ►  2021 (11)
    • ►  listopada (1)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (8)
  • ►  2020 (8)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2019 (43)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (1)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (7)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (8)
  • ►  2018 (50)
    • ►  grudnia (5)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (4)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (7)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (5)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (6)
  • ►  2017 (103)
    • ►  grudnia (9)
    • ►  listopada (6)
    • ►  października (7)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (11)
    • ►  lipca (11)
    • ►  czerwca (13)
    • ►  maja (12)
    • ►  kwietnia (6)
    • ►  marca (7)
    • ►  lutego (8)
    • ►  stycznia (8)
  • ►  2016 (115)
    • ►  grudnia (7)
    • ►  listopada (8)
    • ►  października (4)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (7)
    • ►  lipca (12)
    • ►  czerwca (11)
    • ►  maja (13)
    • ►  kwietnia (10)
    • ►  marca (12)
    • ►  lutego (13)
    • ►  stycznia (11)
  • ►  2015 (208)
    • ►  grudnia (12)
    • ►  listopada (16)
    • ►  października (17)
    • ►  września (21)
    • ►  sierpnia (18)
    • ►  lipca (19)
    • ►  czerwca (17)
    • ►  maja (21)
    • ►  kwietnia (19)
    • ►  marca (19)
    • ►  lutego (13)
    • ►  stycznia (16)
  • ►  2014 (202)
    • ►  grudnia (24)
    • ►  listopada (17)
    • ►  października (20)
    • ►  września (22)
    • ►  sierpnia (14)
    • ►  lipca (14)
    • ►  czerwca (10)
    • ►  maja (19)
    • ►  kwietnia (20)
    • ►  marca (17)
    • ►  lutego (12)
    • ►  stycznia (13)
  • ►  2013 (182)
    • ►  grudnia (21)
    • ►  listopada (16)
    • ►  października (13)
    • ►  września (27)
    • ►  sierpnia (16)
    • ►  lipca (16)
    • ►  czerwca (17)
    • ►  maja (9)
    • ►  kwietnia (12)
    • ►  marca (7)
    • ►  lutego (10)
    • ►  stycznia (18)
  • ►  2012 (125)
    • ►  grudnia (12)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (5)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (10)
    • ►  kwietnia (11)
    • ►  marca (20)
    • ►  lutego (28)
    • ►  stycznia (28)
  • ►  2011 (164)
    • ►  grudnia (30)
    • ►  listopada (29)
    • ►  października (27)
    • ►  września (29)
    • ►  sierpnia (18)
    • ►  lipca (31)

Obserwatorzy

Popularne posty

  • Pyszności...
     mam dziś do pokazania kolejny mój gadżet kuchenny... uwielbiam organizować spotkania z przyjaciółmi połączone ze wspólnym biesiadowaniem. t...
  • Symetryczne B&W
     ta historia jest trochę smutna, ale jednak bardziej zabawna... to miał być prezent urodzinowy dla mojego chłopaka - prawdziwego, zodiakalne...
  • DIY - retro obraz
     witajcie :) dziś mam dla Was pomysł na retro obraz. inspiracją była tapeta w krowy. no przeeecuuudna! przydymione ecru i musztarda, rysunki...
  • DIY - zamiast wianka - kapelusz!
    witajcie! co powiecie na taki pomysł? zamiast wianka na drzwi wejściowe wykorzystujemy ozdobiony kapelusz słomkowy! mnie się to szalenie pod...
  • Jak ciekawie oprawić plakat - DIY
      jednym z moich wnętrzarskich mini marzeń był klasyczny plakat z festiwalu Jazz Jamboree 1980 rok. chyba każdy, kto lubi jazz - ten plakat ...
  • Jak zrobić dizajnerską półkę z sita do mąki - DIY.
    dzień dobry :) dzisiaj mam dla Was cudownie proste DIY na bardzo modną okrągłą półkę. zobaczycie sami, że nie ma co płacić kupę kasy ...
  • Czwartkowa Aranżacja Stołu.
    dzień dobry!   bez zbędnych słów - miłego czwartku :*
  • Lipcowe kawki...
    lipcowe ujęcia kawkowe... 
  • Czasem słońce, czasem deszcz, czyli kilka słów o samotnym macierzyństwie...
    dzisiaj będzie ostro. dzisiaj będzie emocjonalnie. dzisiaj będzie smutnawo. nie lubię się odkrywać na blogu za bardzo. za bardzo wed...
  • Malarka od siedmiu boleści - part 2 :P
    witajcie! pamiętacie moje wyżycie artystyczno - malarskie?  możecie to zobaczyć - TUTAJ - ostatnio znowu to zrobiłam - czyli na...

Translate

Szukaj na tym blogu

Etykiety

DIY aranżacja stołu czajnik drewno farba akrylowa farba tablicowa filc fotografia kulinarna hand made kuchnia lifestyle metamorfoza pokój dziecinny pokój dzienny postarzanie drewna przedpokój przeróbka starocie torba z filcu złom łazienka

Łączna liczba wyświetleń

współtworzę:

współtworzę:

tu:

tu:

.

.
Facebook Instagram Pinterest

Created With By ThemeXpose & Blogger Templates Instalacja i modyfikacja szablonu: Perfektart.pl