Czasem słońce, czasem deszcz, czyli kilka słów o samotnym macierzyństwie...

by - 18:04:00

dzisiaj będzie ostro. dzisiaj będzie emocjonalnie. dzisiaj będzie smutnawo.


nie lubię się odkrywać na blogu za bardzo. za bardzo według moich standardów oczywiście, bo jednak całkiem anonimowa nie jestem. ale od dawna już nosiło mnie, by coś na ten temat napisać, wypluć, wykrzyczeć. ten czas nadszedł.

od kilku dni przepełniają mnie skrajne emocje, dużo nerwów, dużo łez, ale i dużo samozaparcia, energii i mojego ciągłego: dam radę! pokażę że dam! kto jak nie ja?!

jesteś samotną matką? to musisz mieć twardą dupę i dużo kasy. nie ma innego wyjścia. do takiego odkrywczego wniosku doszłam właśnie teraz. brzmi cynicznie? może. ale to tylko przykry fakt.

samotnie, choć ja nazywam to "samodzielnie" wychowuję swoją dwójkę dzieci od prawie pięciu lat. nie tak miało być, oj nie. dzieci chciane, wyczekane, zaplanowane w pełnej, kochającej się rodzinie. wyszło inaczej. wyszło dramatycznie, skrajnie na opak. wyszło brzydko, bo moje samotne wychowywanie dzieci jest naprawdę samotne - bez wsparcia drugiej strony, bez chęci, bezczelnie samotne. 

dopóki wszystko gra i toczy się utartymi torami, nie jest ciężko, jest ogarnięte, jest zorganizowane, jest stabilne. dajemy radę, raz jest łatwiej, a raz trudniej, ale moje dzieci są bystre i samodzielne, co jest dla mnie sporą pomocą.


 kiedy jednak wydarza się coś nieprzewidzianego, a w moim przypadku tak się stało w ostatnich dniach - masz wrażenie tak totalnej samotności życiowej, jakbyś była ufoludkiem na planecie pełnej ludzi - wszyscy cię widzą, ale nikogo to nie obchodzi...

siedzę sobie sama w domu, szyję torbę na zamówienie, jest południe, spokój,  mam przed sobą jeszcze jakieś trzy godziny samotności przed odbiorem dzieci ze szkoły. nagle telefon, szkoła, dziecko uległo wypadkowi, boli ją brzuch, trzeba przyjechać. jadę, zabieram od razu też drugie dziecko, postanawiam jechać do lekarza, na wszelki wypadek. lekarz bada, daje skierowanie do innej przychodni, na usg, na cito. jedziemy. siadamy na poczekalni, kolejka na maxa, ale cóż, trzeba czekać, to czekamy. trzy godziny później w końcu wchodzimy do lekarza, ponad półgodzinne badanie usg (co jest do cholery?!) i decyzja lekarza - jest podejrzenie uszkodzenia śledziony, wypisuję skierowanie do szpitala. oczywiście, trzeba to trzeba, wiadomo. ale ten szpital jest w innym mieście, 80km stąd. proszę o decyzję kto jedzie z dzieckiem, bo trzeba zamówić karetkę, dziecka samego nie można zabrać. jak to kto jedzie? ja jadę, bo córka nikogo innego nie ma... ale jest przecież jeszcze syn! co z nim?! zostawiam więc córę w przychodni, wsiadam do auta, jadę z synem do domu, pakuję rzeczy, szybko szybko, zawożę go do babci, wracam do przychodni, wsiadamy do karetki, pędzimy na sygnale do szpitala. decyzja - obserwacja. ok, zostaję z córką w szpitalu na noc. rano usg kolejne, dziecko musi zostać, jest krwiak, jest zagrożenie wewnętrznego krwotoku. dostaję telefon - muszę odebrać syna. no bo muszę. zostawiam córkę w szpitalu, pędzę do domu, zabieram syna, płaczę, dołuję się, jestem rozdarta na dwoje, w dwóch różnych miastach. córka, jedenastoletnia dziewczynka pociesza mnie przez telefon, że wszystko jest ok i ona sobie poradzi sama, bez problemu. jestem dumna i jestem beznadziejną matką - takie odczucia jednocześnie. kolejne dni i wycieczki do szpitala, razem z synem, do córki. i z powrotem. i znowu. chciałabym być przy niej cały czas, ale nie mogę. nie mogę liczyć na najbliższe osoby, a nie umiem przyjmować pomocy od dalszych, od przyjaciół, bo czuję się zbyt zobowiązana i uważam, że przecież nie mogę obarczać swoimi problemami innych...


wnioski, refleksje, przemyślenia. jest ich mnóstwo. obserwowanie gości szpitalnych u innych dzieci i porównywanie ich z nami, tak tu pusto. najbardziej boli ignorancja i brak zainteresowania tych najbliższych. złość, wściekłość i rozczarowanie, ale tłumaczę to sobie tak, że to oczyszczenie, ostateczne zerwanie jednych więzi i paradoksalnie zawiązanie nowych. bo tam, gdzie jeden zawiódł, drugi się bardzo sprawdził. to cieszy. radość zabarwiona goryczą trochę, ale jednak radość, że ten ktoś jest, został, pomógł, dał nadzieję, na teraz i na przyszłość...

dlaczego napisałam to o dupie i o kasie? bo trzeba być twardym, odpornym, próbować być opanowanym i zorganizowanym. nie myśleć o sobie, nie rozkminiać smutku sytuacji, nie można się roztkliwiać, nie teraz, potem, później. ale tak mi się chce strasznie ryknąć płaczem, kurcze, wyryczeć się za wsze czasy. ale nie mogę teraz, teraz muszę zrobić to i tamto, teraz widzą dzieci, teraz muszę poudawać, ze wszystko jest ok, a ja panuję nad sytuacją. potem popłaczę, potem, ale to potem nie nadchodzi, bo ciągle coś jest do zrobienia, załatwienia, ogarnięcia...


trzeba też być przygotowanym na nieprzewidziane sytuacje finansowe. trzeba mieć na paliwo i na życie wtedy, kiedy nie ma możliwości pracowania. co innego na etacie, gdzie spokojnie można iść na l4, a co innego na działalności, gdzie jak nie zrobisz - to nie zarobisz. jak się ma kasę to można wynająć opiekunkę, można codziennie pokonywać setki kilometrów, można nie martwić się o każdą złotówkę. nie pytajcie, jak to wygląda u mnie ostatnio, bo nie wygląda wcale :/


zapytacie, po cóż ja to wszystko piszę? ano w hołdzie. dla tych wszystkich samotnych, odpowiedzialnych matek jednego, dwóch, trójki czy więcej dzieci. dla tych supermenek ogarniających choroby, wywiadówki, problemy wychowawcze, zakupy, brak kasy i wieczną samotność wewnętrzną. dla tych bez wsparcia kogoś z rodziny, dla tych, u których ojcowie dzieci okazali się egoistycznymi frajerami, którzy tak naprawdę są tylko dawcami nasienia, a nie mają nic wspólnego z ojcostwem. dla tych matek, które harują godzinami, by dziecko mogło jechać na wycieczkę, bądź miało nowe buty.


nikt nie zrozumie tego, jak samotnie czuje się taka matka na początku albo na końcu roku szkolnego, widząc na uroczystości szkolnej mamy z tatusiami, dumnych, wzruszonych, wpatrzonych w swoje dzieci. nikt nie zrozumie bezsilności, kiedy słyszy się opowieści o innych dzieciach, które mają dodatkowe zajęcia, angielski, baseny, kółka - skąd na to wziąć pieniądze? nikt nie zrozumie odczucia braku babć, dziadków, pomocy, wsparcia. nikt nie zrozumie jak to jest próbować rozwiązywać problemy wychowawcze w pojedynkę. jak to jest próbować jednocześnie pracować (bo trzeba zarobić na rachunki), słuchać opowieści o dniu jednego dziecka i pocieszać stłuczone kolano drugiego. jak trzeba ćwiczyć swoje opanowanie próbując nie reagować na kolejną kłótnię rodzeństwa, albo nie zwracać uwagi na ich krzyki i hałasy. i jak czasem chce się wyć do księżyca, z bezsilności i wściekłości. i jak się chce za wszelką cenę udowodnić swoją odporność i zaradność. 

ileż to ja razy słyszałam teksty typu: jak ja cię podziwiam, ja bym tak nie potrafiła, skąd ty bierzesz siły. takie pierdolenie, za przeproszeniem, bo każda matka, każda odpowiedzialna, kochająca swoje dzieci matka "tak by potrafiła". zacisnęłaby zęby i walczyła, dla swoich dzieci, bo trzeba im dać jeść, trzeba je ubrać, a przede wszystkim trzeba je wychować. skoro tak się wydarzyło, ze trzeba to robić w pojedynkę, to cóż, trudno, takie jest życie. cóż innego mogłabym zrobić? usiąść, załamać się, wpaść w depresję czy alkoholizm? olać to wszystko i niech państwo da, niech państwo wychowuje? 

nie. ja tak nie chcę. i nie narzekam. i uśmiecham się. i staram się jak najlepiej, może nie zawsze mi wychodzi, ale się staram. myślę o dzieciach, o tym, by im było dobrze pomimo tego, że mają tylko mnie. staram się pamiętać o sobie, o swoich pasjach i przyjemnościach. staram się ćwiczyć spokój, nie krzyczeć, nie denerwować, chociaż różnie z tym bywa, jestem tylko człowiekiem... w sytuacjach stresowych mam jeden niezawodny sposób - głębokie, przeponowe oddychanie, działa cuda. idę, naprzód, cieszę się z drobnostek, staram się nie załamywać niepowodzeniami. czekam z nadzieją na lepsze, cieszę się z tego, co teraz. dążę do celu, by wychować moje dzieci na dobrych ludzi, takich, by brak ojca nie odbił się na nich negatywnie, by umieli żyć głęboko, kochać mocno i nie dawać się krzywdzić. 
na tym najbardziej mi zależy.

i tak szczerze? to ja nie potrzebuję poklepywania po pleckach, gadania, że jestem wielka, daję radę, podziwiam cię. nie chcę pochwał, nie chcę zazdrości, albo upewniania mnie, że wszystko będzie ok. bo ja to wiem, że będzie, kurde, wiem, bo nie ma innego wyjścia. czasem chciałabym po prostu móc zaprzestać bycia tym superrodzicem i superkobietą.  spokojnie się wyryczeć, przytulić i popłakać, wyrzucić z siebie całą wściekłość i bezsilność. i niech nikt do mnie nic nie mówi, ja to wszystko wiem. niech po prostu będzie.  

więc kiedy czasem słyszę lub czytam narzekania kobiet, które żyją w związkach, mają obok siebie chętne babcie i dziadków dla swoich dzieci i "nie dają rady", nie wyrabiają się, albo nie mają na nic czasu -  to ja mam ochotę się roześmiać i skwitować, że to bluźnierstwo. bo nie ma porównania, kiedy jest koło ciebie druga osoba, która ci pomoże, wesprze, która na chwilę chociaż przejmie twoje obowiązki. da ci odrobinę oddechu, albo chociaż dorzuci się z pensją do wspólnego gospodarstwa.  gdzie wszystko można podzielić na połowę, czas, zainteresowanie i kasę. to jest mały pikuś, a na pewno 1/2 trudu, znoju i szarej codzienności. a połowa to baaardzo dużo, uwierzcie mi....

You May Also Like

33 komentarze

  1. Powiem Ci Sandryna, że się popłakałam. I mimo, że się zalogowałam i komentować już mogę - jakoś teraz nie potrafię. Możesz, a nawet powinnaś zwracać się o pomoc. Zobowiązana? Uwierz, że wystarczy, że druga osoba będzie miała świadomość możliwości zwrócenia się pod bramką do Ciebie.... Ale i tak Cię nie przekonam. Może kiedyś... Muszę przeczytać to jeszcze raz, na spokojnie, ale. Głupio mi,że nie zapytałam. Bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy tego nie pojmę, jak można porzucić własne dzieci, faceci to jednak świnie. Znam kilku takich, mój syn od ósmego roku życia też ojca nie oglądał. Co ciekawe, zakładają nowe rodziny i ja tych "drugich" kobiet zupełnie nie rozumiem, jak można budować związek z kimś, kto porzuca własne dzieci?!
    Myślę, że znalazło by się parę osób, które by pomogły, nie można wszystkiego brać na siebie. Prztulasy ślę i dobrą energię wspierającą:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem, jak to jest. Byłam na Twoim miejscu ze spłatami rat większymi niż moja ówczesna pensja. Beczałam i parłam na przód. Nie wiem, opieka boska, ale po miesiącu zlecenia do mnie płynęły. Stanęłam od razu na nogi... Kredyty skonsolidowałam, kupiłam używany samochód, bo bez auta ciężko było wszędzie zdążyć... tak, że powiem Ci, wiem jak to jest, ale musisz koniecznie dać sobie pomóc! Sandryna! Nic tak nie przeraża dzieci niż matka nad krawędzią! Twoja duma może zabrać im Ciebie! Zajedziesz się, zaorasz... nie wstaniesz któregoś dnia. Ze zmęczenia, ze smutku i ze stresu... Bóg Ci pomoże, ale wysyła ludzi do ludzi - tak to działa. Inni będą mieli radość z dobrego uczynku, a Ty satysfakcję, że masz czas dla dzieci. Przemyśl to. Duma w kieszeń i heja!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem w zupelnie innej sytuacji. Moje dziecko ma dwoje rodziców i dużą rodzinę. Mimo to Cie rozumiem,podziwiam. Kolo siebie mam dwie podobne do Ciebie kolezanki. Tez walczą i czasami nie dają rady. Kiedy potrzebują , pomagam. Uwierz w ludzi, nie lucza tylko na rewanz . Pomagadaj bo trzeba i można. Proś o pomoc. Czy Ty poproszona o pomoc liczysz na rewanz, czy Ty kiedy mozesz odmówisz? Skad tak mało wiary w innych skoro sama tak wiele z siebie dajesz. Ogarnij sie, otrzep pióra i do przodu. I do ludzi. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Bezcenne ze dałaś sobie upust.
    Przy okazji pokazałeś to co dla stojących z boku nawet nie do zobaczenia.Nikt nie jest w stanie określić Twych odczuć. ..
    Zgadzam się z Anną .
    Mi też nic "obcych" osób pomogła.Bezinteresownie.Za dziękuję.
    I masz racjè z opatrznoscią Bożą.
    Moc poZdrowiEń.

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy2/5/17

    O jak bardzo to rozumiem co napisałaś!!! Biologiczny ojciec moich dzieci i mój (wtedy) mąż poszedł w cholere kiedy Mały miał 3 latka a Większa 9. Kurwa....aż nie chce mi się pamiętać tych czasów. Przeżywałam dokładnie to co piszesz,niemoc i chęć wycia na każdym kroku!ale nie,nie można bo są dzieci,im jeszcze ciężej niż mnie. A ja nie pracowałam, byłam w służbie- telefon o 18.00 czy 2.00 nad ranen i trzeba iść- a co z dziećmi? Jak zostawić 3 latka pod opieką 9 latki kiedy nie wiesz za ile godzin wrocisz??? Było źle, ale się udało- mam cudowne,zaradne dzieci, szczęśliwa jestem i ja! Tylko jedno mi zostało do dziś- nie mam łez, po prostu ich już nie mam!!! I tylko wraca żal kiedy córka dzwoni żeby zaprosić swojego "tatusia"na własny ślub i słyszy: "w jakim charakterze mam tam być, czego ode mnie oczekujesz" masz we mnie bratnią duszę ������

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiem dobrze o czym piszesz i co czujesz....gdyby można było czasem odpocząć od tej odpowiedzialności, która przez 24 godziny siedzi na ramieniu i pilnuje czy w ferworze życia o niej pamiętam...

    OdpowiedzUsuń
  8. Trzymam kciuki za zdrowie Twojej córki. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się rozwiąże :)

    OdpowiedzUsuń
  9. bardzo smutny tekst. Chyba nie ma kobiety, która by to przeczytała z suchymi oczami...
    Z tą pomocą to jest takie kółko: jeśli nie powiesz, nikt się dowie, nikt nie będzie nawet wiedział, że potrzebujesz pomocy. A może nie chcą się wtrącać? albo nie chcą być posądzeni o wpraszanie się z butami , czy narzucanie... Inaczej jeśli w końcu się odważysz zapytać i poprosić o pomoc. Wtedy się dowiesz, kto jest ile wart, kto rzeczywiście Ci pomoże i nie będzie się wykręcać głupimi wymówkami. Tylko ciężko tak poprosić. Wiem.
    Jeśli chodzi o te "inne matki" to fakt, są takie. Sama znam takie, co i męża mają, i kasę niezbędną, czy wręcz nawet zbędną i w nadmiarze, a cały czas narzekają, jak im ciężko, że nie ogarniają, że muszą zatrudniać panią do sprzątania, bo przy dziecku to nawet odkurzyć nie dają rady ;). Są też osoby po prostu mniej zaradne, że jeśli by im tą babciną pomoc odciąć, to pewnie dzieci, by gołe, bose i głodne chodziły, bo matka nic nie potrafi sama zrobić. Jednak ostatnio usłyszałam takie powiedzonko "co chatka, to zagadka". Nigdy nie wiesz, co się dzieje u kogoś za zamkniętymi drzwiami. Może i jest mąż...ale tak na prawdę to go nie ma i ta kobieta jest sama z otwartą raną codziennie posypywaną solą, właśnie przez tą "niby obecność". Może i mają dużo, ale mają problemy, o których nawet nam się nie śniło. Mnie załamuje to, że w krytycznych momentach, gdy człowiek myśli, że jest już na samym dnie, okazuje się, że może liczyć na tak niewielu. Wszyscy mają swoje życie i nie mają nawet czasu, czy chęci pomyśleć, że ktoś potrzebuje pomocy. Choć czasem trzeba tak niewiele. W takich chwilach okazuje się, ze z całego grona znajomych możemy liczyć na jedną, dwie osoby. Jest to strasznie smutne, choć przyznam, że może warto zapłacić dużo, żeby dowiedzieć się, że ktoś nie jest wart nic.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jesteś kolejną Królową - Matką. Takie wszystko mogą .Popraw koronę i do przodu. Na pewno się uda. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Sandrula, ja się nie pobeczałam ale wróciły do mnie wspomnienia. Rozumiem Cię doskonale i żałuję, że mieszkam za daleko bo zabierałabym Ci dzieciaki, ot tak, żebyś mogła pomyśleć o dupie marynie. Za mną są już te czasy kiedy sama zmagałam się ze wszystkim, więc posyłam Ci nadzieję i jeszcze więcej siły. Życie to huśtawka,raz na dole, raz u góry. Znam wszystkie stany nawet te pomiędzy i nigdy nie zapomnę jak bardzo mi było żal gdy dzieciaki w sklepie nie mogły brać czego chcą...choć nie...najbardziej mnie bolało, że oni to rozumieją i mnie wspierają. Znam wartość 1zł. Tak jednej złotówki. Kiedyś mi tyle brakło by dopłacić dziecku do basenu. Kobieto, pisz jak zadzie potrzeba! ściskam Cię mocno!
    Zoyka

    OdpowiedzUsuń
  13. Rób swoje!Udowodnilas że jesteś wielka, a dzieci to docenią i doceniają. Czasami lepiej jest byc samotną mamą niz sfrustrowana mężatką...

    OdpowiedzUsuń
  14. Pieknie to wszystko ujelas !!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Masz rację nie wiele osób rozumie Twoją sytuację i na pewno jesteś godna podziwu że dajesz radę.Czasem jeszcze się zdarza że ta druga osoba jest blisko a jakby jej wcale nie było,też jest ciężko.Mam nadzieję że z Twoją córeczką wszystko już dobrze:)))Pozdrawiam serdecznie zdrowia i spokoju życzę no i kasy też,zawsze się przydaje:)))

    OdpowiedzUsuń
  16. Powiem Ci tak - wychowywanie dziecka samemu to ogromne wyzwanie, ale tez ogromna satysfakcja dla siebie. I oczywiscie rosnie więź z dzieckiem :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Proszenie o pomoc nie jest ujmą ani słabością.Jesteśmy potrzebni sobie wzajemnie.Każdy człowiek potrzebuje drugiego człowieka.
    Zgadzam się w 100% z Anną...daj sobie pomóc i Uwierz - Bóg działa poprzez ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  18. Wielu ludzi w różnych sytuacjach chętnie by pomogło. Tylko często nie wiedzą jak. Albo wręcz nie przypuszczają, że komuś taka pomoc jest potrzebna. Nauczmy się więc wszyscy prosić o pomoc. Jeśli ktoś jej odmówi - trudno. Myślę jednak, że więcej będzie tych pomagających.
    PS. Bardzo często tu zaglądam. Anonimowo. Dzisiaj jednak tak mnie ten Twój wpis poruszył, że musiałam skreślić parę słów. I chociaż nie przeszłam przez to, co Ty (od 32 lat mam tego samego męża, chociaż różnie u nas bywało), to rozumiem, że gdzieś musiałaś tę gorycz wylać z siebie. Zrobiłaś to tutaj, na swoim blogu, ryzykując, że różnie może to być odebrane. Ale najważniejsze, że otrzymujesz słowa wsparcia, zrozumienia.
    Być może te słowa przeczytają też osoby, które Ci w tych ciężkich momentach nie pomogły i może coś je poruszy. Naprawdę nie rozumiem, jak ktoś opiekujący się Twoim synem ściągał Cię ze szpitala, żebyś go odebrała, już, natychmiast. Czy to rodzice? Teściowe? Może lepiej nie wiedzieć...
    Trzymam za Ciebie kciuki i w żadnym wypadku nie porzucaj tego co robisz. Doszłaś już tak daleko :)

    OdpowiedzUsuń
  19. jestes cudowna i kochana♥

    OdpowiedzUsuń
  20. Bardzo poruszyło mnie twój wpis, po jego przeczytaniu uświadomiłam sobie jak wiele mam. Mogę sobie tylko wyobrażać jak Ci ciężko, ale wiem jedno. Co nas nie zabije to nas wzmocni i wiem to z własnej autopsji, teraz moja sytuacja życiowa jest w porządku nawet bardzo, ale nie zawsze tak było i wtedy najbardziej mogłam liczyć na znajomych. Dlatego nie obawiaj się prosić o pomoc, przeważnie obcy ludzie są życzliwsi niż rodzina. Z rodziną to najlepiej na zdjęciach... Przesyłam moc pomyślności i dobrej energii, niech chociaż los Ci sprzyja i stawia dobrych ludzi na Twojej drodze :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Zdrowia dla córki przede wszystkim i siły ducha dla Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  22. życie jest brutalne niestety, ale ważne, by się wygadać, to też pomaga.

    Faceci niestety zdarza się, że zawodzą... Niestety wtedy kobieta musi jak taran iść do przodu.

    Kobitki są niesamowite, mimo ciężkich chwil dźwigają góry na sobie i jeszcze z uśmiechem na ustach.

    Wiem, że to banał, ale każdy ma jakieś problemy, mimo że nie widać ich na pierwszy rzut oka. Ja mam męża, ale nie mamy dzieci i nie będziemy mieć własnych biologicznych. Teraz już się z tym oswoiłam, ale jeszcze kilka lat temu wokoło wszyscy zachodzili w ciążę, rodzili maleństwa, zajmowali się dziećmi to kiedyś było mi ciężko na to patrzeć w kontekście , że ja nie mam dziecka, ale czas zaleczył rany i zaakceptowałam tę sytuację.

    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Trzymam kciuki za zdrowie córki. Podziwiam Cie bardzo! Już mi wstyd, że czasami potrafię powiedzieć,że nie ogarniam, choć mam męża i babcię na miejscu...
    Jesteś wielka!!!

    OdpowiedzUsuń
  24. solidaryzuję się

    OdpowiedzUsuń
  25. Tak wiele z nas wysyła Ci morze wirtualnej mocy i myślę, że gdzieś na wyciągnięcie ręki jest ktoś, kto mógłby Cię wspomóc tak namacalnie- życzę Ci serdecznie, żebyś mogła tego doświadczyć i mieć poczucie, że chociaż czasem całe życie nie jest na Twojej głowie :* Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  26. Sandra chylę przed Tobą czoła i przysięgam, że będę czytać ten post, za każdym razem gdy zacznę narzekać na bark rąk do pomocy!
    Cała rodzina mieszka w innych miastach (rodzeństwo, babcie, prababcie) więc musimy z mężem radzić sobie sami. Czasem bywa ciężko zwłaszcza gdy oboje mamy zlecenia...ale masz racje-dwóje rodziców- to nie jedna SUPER matka!

    OdpowiedzUsuń
  27. Trzymaj się, wszystko się ułoży :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Dziękuję Ci Sandryno za ten wykrzyczany tekst, bo to trochę jakbym ja sama wyrzuciła z siebie całą bezsilność i samotność jaką w sobie noszę. Przynajmniej teraz w pracy pobeczałam się i trochę mi ulżyło... nie dlatego że ktoś czuje podobnie jak ja lecz dlatego że w swej bezsilności nawet wyryczeć się nie mogę w domu bo co jak córka usłyszy? Co ja wtedy powiem swojej jedenastoletniej dziewuszce, której mama jest jedynym oparciem i pociechą. Dla niej muszę pokazywać jak silna jestem bo i ona musi być silna. Trzymaj się cieplutko Sandryno, samodzielna matko, Ty i Twoje dzieci... i dużo zdrówka dla córci!!!

    OdpowiedzUsuń
  29. Kochana... poryczałam się czytając Twojego posta... jakby ktoś zupełnie mi obcy wszedł w moje myśli, serce... Też jestem matką samotnie wychowującą (na szczęście już studenta)Gdy stał już pełnoletni trochę odetchnęłam, bo mogłam "popchnąć" niektóre ważne sprawy formalne. Jesteś WIELKA i silne i dajesz tę siłę swoim Dzieciom :-) Buziaki :-)

    OdpowiedzUsuń
  30. Moja babcia zawsze mówi ''zesrać się a nie dać się.cycki do góry i do przodu'' Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  31. Rozumiem Cię. Ja też jestem tak jakby samotną mamą (czwórki dzieci). Mój mąż wiecznie zapracowany, ciągle w delegacji a ja wszystko muszę sama ogarniać. Szkoły, przedszkole i jeszcze malucha. Wiem, jak to jest, kiedy musisz stanąć przed wyborem -trzeba jechać z dzieckiem do szpitala a drugie nieodebrane z przedszkola. Dobrze, że masz babcię, do której mogłaś synka zawieść. Ja nawet tej babci nie miałam i musiałam z dwójką jechać. A potem...nie ważne. Dzielna mama z Ciebie. Trzymam kciuki za całą Twoją rodzinkę :-)

    OdpowiedzUsuń
  32. Czytam i myślę sobie, że jesteś bardzo mądrą kobietą i wspaniałą mamą. Twoje dzieciaki mają szczęście, że mają taką mamę, jak Ty. Ty też masz szczęście, że masz wyjątkowe dzieciaki. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  33. Wychowywanie dziecka samemu to ogromne wyzywanie. Myślę, że tym wpisem wyraziłaś myśli wielu kobiet, będących w podobnej sytuacji. Pozdrawiam! Karolina

    OdpowiedzUsuń

będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza:)